Majorka - survival guide

Katedra, Palma de Mallorca (Majorka)

Majorka to dziwne miejsce. Z jednej strony to wyspa, która jeszcze pięćdziesiąt lat temu była niemal zupełnie nieznana i pozostawała na uboczu rozwijającej się Europy. Teraz zaś próbuje te lata zapóźnienia gorączkowo nadrabiać. I to z niezłym skutkiem. Wystarczy powiedzieć, że na tej niewielkiej wyspie przypada najwięcej w skali Europy samochodów na jednego mieszkańca. Z drugiej strony właśnie na Majorce jak w niewielu innych miejscach na świecie mieszkańcy są tradycjonalistami i zdają sobie sprawę, że nie wszystko, co nowoczesne, jest dobre i przynosi korzyści. I że są ceny, których w imię postępu płacić nie wolno. Wiedzą na przykład, że ochrona przyrody ludziom służy, a nie przeszkadza. Zostawmy jednak filozoficzne rozważania na kiedy indziej. Tym razem chciałem się jedynie podzielić kilkoma spostrzeżeniami przydatnymi w podróży.

Jak przeżyć na Majorce?

Wystarczy pełny portfel, żeby wybrnąć z każdej niebezpiecznej sytuacji - no, może z wyjątkiem gór Tramuntana. Zgubisz się? Wracasz taksówką. Głodny? Eleganckie restauracje dosłownie na każdym kroku. Majorka jest jednak najdroższym miejscem, w jakim do tej pory byłem, więc dno w portfelu może pokazać się szybciej, niż się spodziewasz. Dlatego przeczytaj garść dobrych rad zanim wyruszysz.

Czego nie robić na Majorce

Nie kupuj artykułów codziennej potrzeby (jedzenia itp.) w małych supermercados, zwłaszcza w tych, które są położone w dzielnicach turystycznych. Najlepiej wybrać się do najbliższego sklepu sieci Eroski, gdzie wszystko znajdziesz przynajmniej o połowę taniej. Przyzwoite ceny mają też sieci Mercadona i Spar, chociaż są droższe niż Eroski.

Na bazarach i targach nie kupuj nic za pierwszą zaproponowaną kwotę. Targuj się, aż cena będzie tak ze dwa, trzy razy niższa od początkowej. W małych sklepikach obsługiwanych przez właściciela próba targowania czasami też może się powieść, chociaż częściej ceny są ustalone.

Nie kupuj zorganizowanych wycieczek u touroperatora, chyba, że wiesz co robisz lub mieszkasz daleko od stolicy. Z Palmy, z Pl. de Espana, dojedziesz niemal wszędzie za 1,5 - 5 euro dalekobieżnymi autobusami. Sam widziałem, jak w biurze podróży ludzie płacili za takie same wycieczki po kilkaset euro. Lepiej się tylko odważyć zwiedzać na własną rękę, a zaoszczędzone pieniądze wydać np. na pamiątki.

Nie sil się na mówienie po hiszpańsku w typowo turystycznych miejscowościach (np. Arenal). Jest spora szansa, że osoba z którą rozmawiasz też nie jest rdzennym mieszkańcem wyspy. Angielski, chociaż w stopniu bardzo podstawowym, zna większość sprzedawców, kelnerów itp. Jest to trochę taki "pidgin english" i często trudno go zrozumieć. Cywile, czyli mieszkańcy nie związani z branżą turystyczną, po angielsku mówią albo wcale, albo perfekcyjnie.

Nie ucz się na siłę mówić po katalońsku (majorkańsku) - klasyczny kastylijski hiszpański znają tam wszyscy tubylcy, chociaż z powodów zaszłości historycznych nie lubią go używać.

Co robić na Majorce

Noś ze sobą zawsze butelkę z wodą i często popijaj.

Najbliższe otoczenie w promieniu 30 km wygodnie jest zwiedzić na wypożyczonym na miejscu rowerze (podjazdy tylko w górach są częste i strome)

Jeśli wybierasz się na piesze wędrówki po górach, zaplanuj ze dwa razy więcej czasu na przejście niż teoretycznie powinno to zająć. Szlaki w większości są kompletnie nie oznaczone i poprzegradzane płotami, bo przecinają prywatne tereny. Ważne: jeśli przechodzisz przez furtkę, zostaw ją dokładnie w takim stanie, w jakim była. Jak była otwarta, to niech taka zostanie (bo może tędy wracają owce z pastwiska). Jak zamknięta - to ma być zamknięta (z podobnych powodów).

Zapoznaj się ze katalońskimi słowami które mogą występować na rozkładach jazdy - nazwy dni tygodnia, miesięcy itp. Z niewiadomych powodów w wielu miejscach, w tym na głównym dworcu autobusowym w Palmie, są tylko po katalońsku.

Jedzenie

Tapas - to po prostu małe porcje dań z założenia przeznaczone do pogryzania pomiędzy łykami wina lub piwa. Jakich dań - tu wszystko zależy od inwencji gospodarza - może to być np. miseczka solonych orzeszków, a może też posiekana ośmiornica duszona w czerwonym winie lub sardynki w oliwie. Generalnie powinno być to coś, co zmieści się na spodeczku postawionym na kuflu. Na Majorce jak wiele innych rzeczy tapas przybrały formy nienaturalne i czasem serwowane są zupełnie jak główne dania na wielkim talerzu i za wielką cenę, a tych prawdziwych trzeba szukać z dala od popularnych rejonów i raczej nie w lokalach, które słowo "tapas" mają w nazwie. Polecam coś, czego możemy spróbować tylko w Hiszpanii, na przykład pimientos de Padron. Są to jeszcze nie dojrzałe, zielone papryczki, usmażone w głębokiej oliwie i oprószone gruboziarnistą solą morską. Do pogryzania pycha! Ale uwaga: o ile niedojrzałe pimientos de Padron są łagodne w smaku, jedna na kilkanaście papryczek trafia się lekko dojrzała, a więc piekielnie wprost ostra. Nazywa się to "hiszpańska ruletka" :-)

Paella - kolejny import z Hiszpanii kontynentalnej. Paellę trzeba zamawiać w kilka osób jeśli się chce takiej prawdziwej, a nie odgrzewanej z torebki w mikrofali. Na Majorce zdarza się taka ciekawa odmiana tej potrawy, gdzie zawartość patelni barwi się atramentem z ośmiornicy czy kalmara i wszystko jest grobowo czarne. Wygląda ekstra.

Sobrasada - słynna na Balearach kiełbasa z Majorki. A w zasadzie coś pośredniego pomiędzy kiełbasą, pasztetem i kaszanką, ale nie aż tak miękkia żeby można było łatwo smarować na kanapce. Zrobiona jest głównie z wieprzowiny (pomielonej razem z korytem, bo w zębach zgrzytają jakieś drzazgi), nieco krwista, bardzo tłusta i bardzo brudząca wszystko dookoła na pomarańczowo. Smaczna, ale szczerze mówiąc nic specjalnego w porównaniu z naszymi wędlinami. Nasza kiełbasa już dawno przegoniła ich kiełbasę :-)

Ensaimada - taki jakby szeroki ślimak z ciasta francuskiego. Świat się tym zachwyca, a moim zdaniem to nic specjalnego.

Świeże owoce, soki - jeśli ktoś się nastawia, że oto na śródziemnomorskiej wyspie poje sobie do syta pomarańczy i napije soku fresco, to przeżyje bolesne rozczarowanie. Na Majorce jest może z kilkanaście hektarów sadów cytrusowych i raczej są to uprawy na potrzeby rodzinne. Nie opłaca się po prostu nic uprawiać, skoro w tym miejscu można postawić kilka hoteli. Owoce na sprzedaż są importowane z kontynentu i w związku z tym drogie, i w ogóle jest ich mało.

Oliwa - podobnie jak z cytrusami, nie opłaca się Majorkinom jej robić, a drzewa oliwne w większości rozną tylko jako dekoracja. Ostatnia chyba niewielka przetwórnia oliwy na potrzeby turystyczne jest jeszcze w dolinie koło Soller.

Sangria - lokalne wydanie przeznaczone dla turystów to jakaś katastrofa. Zamiast lekkiego owocowego wina na upalne popołudnia dostajemy drinka z kopem na jakieś 20%, po którym aż pali w gardle. Nie mówię, że jest zła, ale powinna się nazywać jakoś inaczej. Na dodatek, ponieważ sangrię zamawiają tu wszyscy, właściciele knajp oszukują na niej jak mogą. Na przykład: zamawia się litr sangrii w dzbanku, a dostaje... litrowy dzbanek, wypełniony w 3/4, głównie kawałkami owoców i lodem. A resztę stanowi ten 20-woltowy drink.

Hierbas, Tunel - w zasadzie nie przepadam za mocniejszymi trunkami, ale te są naprawdę pyszne. Wyglądają trochę jak nasza żubrówka, to znaczy z trawką włożoną w butelkę, nieco zielone, troszkę - minimalnie - anyżkowe, do wyboru słodkie lub wytrawne. Polecam spróbować na miejscu i polecam przywieźć sobie z pięć butelek do domu.

Być może zainteresuje Cię również:

Reklama