Żaby vs PKB

Żaby vs PKB

Zastanawiam się, czym jest prawo w systemie gospodarczym w Polsce. W systemie rozumianym głównie jako sieć przepływu pieniędzy, dóbr i usług, no bo na tym każda gospodarka się opiera, zwłaszcza nasza - kapitalistyczna.

Czy ma ono chronić słabych, tych, którzy nie mogą wesprzeć się argumentami siły? Chronić jednostki, niekiedy nawet kosztem systemu?

Czy też ma ono chronić przede wszystkim system kosztem jednostek, być wygodnym argumentem dla ludzi posiadających władzę, ułatwiającym egzekwowanie jej wobec tych pierwszych?

Prawo dotyczące przyrody mamy w Polsce wcale nie najgorsze. Problem w tym, że ono, powiem to wprost, w praktyce nie działa. A raczej działa tak długo, jak długo nie dotyczy przepływu pieniądza, czyli dopóki nie zaburza działania systemu. Innymi słowy, osoba fizyczna która nielegalnie wytnie drzewo zostanie do odpowiedzialności pociągnięta i ukarana, ponieważ jej wpływ na działanie systemu jest żaden. Natomiast jeżeli to samo uczyni firma deweloperska, obracająca dużymi kwotami, płacąca duże podatki i współpracująca ściśle z lokalną administracją państwową, praktycznie na pewno pozostanie bezkarna, a nawet jej działania będą wspierane - dlatego, że są ściśle powiązane z funkcjonowaniem systemu.

Problem w tym, że dzika przyroda nie ma wymiernej wartości pieniężnej i jako taka znajduje się poza systemem opartym na przepływach finansowych. Urzędnik państwowy wydający zezwolenia na budowę dla firm deweloperskich jest rozliczany przez swoich przełożonych na podstawie tego, jak bardzo usprawnił działanie systemu. Rozliczany jest więc z takich osiągnięć jak rozwój urbanizacji, rozwój gospodarczy, rozwój komunikacyjny, natomiast nie ma przyznawanych żadnych punktów za ilość zachowanych naturalnych terenów zielonych czy ocalonych gatunków. Przeciwnie, proekologiczne działania zwykle stoją wprost na drodze tym celom, które są przez system premiowane.

Przy tym wszystkim należy odróżnić poglądy pojedyńczych osób, jako że nikogo nie podejrzewam o znajdowanie przyjemności w niszczeniu zieleni, od interesów reprezentowanych przez nie przedsiębiorstw i urzędów. A z punktu widzenia interesów firmy deweloperskiej, czy to budującej osiedle, dom, park lub plac zabaw, istniejąca przyroda - rośliny i zwierzęta - blokuje działania i przynosi stratę netto. Stanowi element, który w celu rozpoczęcia budowy należy z jej terenu uprzątnąć, przy czym owo uprzątnięcie z konieczności musi się odbywać w dość sprytne sposoby, ze względu na występujące często konflikty z ustawą o ochronie przyrody.

W jaki sposób omija się ową ustawę?

Na przykład deklarując, że kilkadziesiąt lub kilkaset wyciętych drzew to były wyłącznie gatunki owocowe, które nie podlegają ustawowej ochronie. Po wycince trudno takie twierdzenie zweryfikować, zwłaszcza, że można uprzednio wygenerować zza biurka ekspertyzę/pseudoinwentaryzację zaświadczającą, że faktycznie były to drzewa owocowe. I już, pole pod budowę czyste.

Koronnym argumentem wysuwanym przez wszelkiego rodzaju oficjeli, którym przyroda stoi na drodze do realizacji ich planów, jest ważny interes społeczny. Bo w końcu - stawiają retoryczne pytanie funkcjonujące już niemal jako przysłowie - czy ważniejsze są żabki, czy ludzie? Pytanie jest jednak postawione przebiegle, bo nieprecyzyjnie. Tworzy w wyobraźni interlokutora sytuację, w której trzeba wybierać pomiędzy spowodowaniem śmierci żabki albo człowieka. Wybór jest oczywisty, ale takich sytuacji jakoś kompletnie sobie nie przypominam. Zwykle chodzi raczej o pytanie w rodzaju: co jest ważniejsze - żabki, czy nasze pieniądze.

Posługując się tą metodologią gdziekolwiek owe przysłowiowe "żabki" godzą w jakiekolwiek plany deweloperskie, nie ma co się nad nimi litować, no bo w końcu one są mniej ważne.

Innym argumentem równie często przytaczanym jest fakt, że przyroda ma zdolność przystosowywania się do zmienionych warunków środowiska. Innymi słowy, po wycięciu drzew czy osuszeniu stawu i założeniu go od nowa w nowej, estetycznej formie, pomimo początkowych szkód w środowisku przyroda da sobie radę. Zajmie to kilka lat, ale wszystko wróci do stanu w jakim było wcześniej.

Biznes jest także swego rodzaju ekosystemem, w którym przedsiębiorcom przychodzi działać w zmieniającym się środowisku. Kiedy jeden z parametrów ulega zmianie (stawka VAT, ceny paliw, kursy walut etc.) po chwilowym zamieszaniu system wskakuje w nowe koleiny i stabilizuje się, wpasowując do nowej sytuacji. Jestem pewien, że firmy deweloperskie dysponują znacznie większą zdolnością przystosowawczą niż wspomniane wyżej żaby i przy ograniczeniach wynikających z konieczności ochrony przyrody również świetnie dadzą sobie radę.

Kolejna metoda obchodzenia ustawy o ochronie przyrody to metoda tzw. faktów dokonanych. Polega to, mówiąc w skrócie, na tym, że deweloper zleca podwykonawcy, a ten swojemu podwykonawcy usunięcie drzew z terenu przyszłej budowy nie zważając na konflikt z prawem. Czyni tak dlatego, że doskonale zdaje sobie sprawę, że niemal na pewno nigdy nie zostanie pociągnięty z tego powodu do jakiejkolwiek odpowiedzialności. Próba wytoczenia mu sprawy wymaga udziału naprawdę doświadczonego prawnika, w przeciwnym razie prokuratura będzie odrzucać taki wniosek z rozmaitych względów formalnych, aż sprawa się przedawni lub straci sens. Gdyby jednak miał pecha i jego sprawa byłaby tą jedną na sto, która trafiła do sądu, argument o ważnym interesie społecznym lub, w ostateczności, o niskiej szkodliwości społecznej zawsze pozwoli mu uniknąc kary.

Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że w mechanizmie ochrony przyrody w Polsce brakuje istotnego elementu, a mianowicie sposobu skutecznej egzekucji prawa. Tego braku nie da się skompensować windując kary coraz to wyżej w górę, ponieważ według mądrzejszych ode mnie ludzi to nie wysokość kary jest ważna, ale jej nieuchronność. W istocie stan faktyczny jest obecnie taki, że zapisy ustawy o ochronie przyrody, choć słuszne, są w większości przypadków martwe, nieskuteczne. Na zasadzie: "tak, jest podobno jakaś taka ustawa, ale dajcie spokój, nie ma co sobie utrudniać życia, przecież nikt za to nie ściga".

Możesz myśleć, Czytelniku, że problem, który dotyka żabki i roślinki jest dla Ciebie odległy, ale to nieprawda. Bo tu chodzi o zasadę. Prawa lekceważyć nie wolno, choćby jego beneficjentami były żabki czy rybki. Bo jeżeli z taką łatwością aparatowi administracji przychodzi naginanie lub wręcz ignorowanie przepisów prawa gdy chodzi o stworzenia, które jakoby głosu nie mają, to ja obawiam się nieodległej chwili, kiedy ja, Ty, Czytelniku, lub ktokolwiek inny kto również nie dysponuje głosem donośnym, pomimo prawa, które teoretycznie powinno nas chronić, zostaniemy poddani działaniu podobnego aparatu przymusu, ze względu na ważny interes społeczny.

Metodą faktów dokonanych.

Reklama