Majorkańskie blokowiska

Nowo budowany hotel na Majorce

Dziś przesyłam Wam pocztówkę z majorkańskiego l'Arenal. Mniejsza o miejscowość - gdybym był na przykład kilkanaście kilometrów dalej w Magaluf, pocztówka wyglądałaby dokładnie tak samo. Wiem, że trochę przesadzam pisząc o Majorce tyle złych rzeczy. Zwłaszcza, że w biurku już czekają na opublikowanie historie ukazujące ją w zupełnie innym świetle. Ale taki był cel powstania tej strony - opisywać i dokumentować miejsca warte zachowania, przyrodnicze i etnograficzne skarby - póki jeszcze istnieją.

Ktoś mógłby powiedzieć, że wybrzeże Majorki nie ma nic wspólnego z ginącymi skarbami. Że wręcz przeciwnie - Majorka dopiero teraz rozwija się i rozbudowuje. Bo i rzeczywiście buduje się tu dużo, szybko i nowe hotele powstają dosłownie jak grzyby po deszczu. Tylko że gdyby ktoś szukał w tych nowych konstrukcjach choć odrobiny tego południowego ducha, którego widać w pełni w architekturze Gaudiego w Barcelonie, w obrazach i rzeźbach Picassa, w murach mauretańskiej Alhambry, tego ducha który obecny jest w pobliskiej katedrze La Seu i wciąż daje się zauważyć w mniej dostępnych górskich miasteczkach Majorki takich jak Valldemossa czy Soller, srodze by się zawiódł.

Typowa uliczka hotelowa w l'Arenal na Majorce

Buduje się bowiem - i nie da się tego nazwać inaczej - betonowe okropieństwa w kształcie klocków. Mam w dodatku wrażenie, że słowo "buduje" to nieuzasadniony komplement w stosunku do tego, co się tu wyrabia. Widzę, w jakim stanie są konstrukcje stawiane ledwie kilka lub kilkanaście lat temu, i to pomimo sprzyjającego klimatu.

Buduje się jak najwięcej, jak najciaśniej, jak najbardziej gęsto. Myślę, że to jest cena, którą płaci kraj za próbę wzięcia udziału w międzynarodowym odpowiedniku wyścigu szczurów. I tak jak w przypadku pojedyńczych ludzi współzawodnictwo za wszelką cenę prowadzi prostą drogą do samozniszczenia, tak i tu destrukcyjne dążenie do optymalizacji kosztów i maksymalizacji zarobków spowodowało w rezultacie, że biznes turystyczny zaczął zjadać sam siebie, a turystyczne dzielnice przypominają bardziej betonowe getta, niż miejsca wypoczynku.

"Design" hotelu na Majorce, l'Arenal

Od rozpoczęcia turystycznego boomu w latach 50-tych ekonomia wyspy jest niemal wyłącznie zależna od przychodów z turystyki i te hotelowe getta są dla mieszkańców kwestią "być albo nie być". Czy rzeczywiście tego chcą? W większości nie. Zdają sobie sprawę, że ich tradycyjny model życia uległ zagładzie. Wiedzą doskonale, że zasoby wody pitnej na wyspie lada moment wyczerpią się całkowicie. Że na wyspie przebywa wielokrotnie więcej ludzi, niż jest ona w stanie utrzymać. Tylko że wyrwanie się z błędnego koła turystycznego wyścigu szczurów może być bardzo bolesnym doświadczeniem.

Majorka, szczegóły konstrukcyjne hotelu - po prostu betonowo-druciany klocek...

Póki co, ten model jeszcze się sprawdza. Magaluf przez cały rok oblegane jest przez tłum Anglików (tak jakoś się składa, że poszczególne nacje podzieliły między siebie wybrzeże i Magaluf jest angielski, a na przykład l'Arenal jest niemal wyłącznie niemieckojęzyczny); wciąż też przybywa turystów, którym do szczęścia potrzebne są jedynie plaża, dyskoteka i wódka, w kolejności dowolnej. Szczęśliwie tłum ten w zasadzie nie opuszcza słonecznego wybrzeża.

Podróżnikom z większymi ambicjami pozostaje udać się w głąb wyspy, gdzie nadal czekają tajemnice do odkrycia i pamiątki minionych czasów...

P.S. Wkrótce zostanie dołączona relacja wideo - zainteresowanych proszę o powtórne odwiedziny za kilka dni.

Reklama