Jak się targować

Maroko, souq w Marakeszu. Targowanie się to teatr...

Czy to Maroko, Egipt, Tunezja czy Algieria, handel, a nade wszystko targowanie jest dla miejscowych sposobem na życie. Można to kochać, albo nienawidzieć, ale jeśli chcesz cokolwiek kupić na souqu (czyli arabskim bazarze), musisz wziąć udział w przedstawieniu. Targowanie się jest sztuką, a scenariusz prawie zawsze ten sam:

OSOBY

Niedzielny Turysta pierwszy dzień po przyjeździe, w stanie tzw. szoku kulturowego. Jego ubranie i zachowanie jasno wskazuje, że jest Nie Stąd.

Arabski Kupiec o chytrym spojrzeniu, ubrany pomimo upału w wytartą skórzaną kurtę i przyduże jeansy.

Pomocnik Arabskiego Kupca, chwilowo niewidzialny, a później starający się wyglądać biednie, ale przyjaźnie.

Souq - arabski bazar

Zwyczajowo rozpoczyna się od krótkiego
PRELUDIUM

Niedzielny Turysta idzie niepewnym krokiem wodząc wzrokiem od straganu do straganu.

Arabski Kupiec na pierwszy rzut oka rozpoznaje, z jaką narodowością ma do czynienia, po czym wykrzykuje jedno z dwóch zawołań po polsku, jakie zna:
- Czeszcz, jak sze masz?

(Drugie zawołanie znane przez kupca brzmi "Ładna pani" i trzyma je na inne okazje).

Niedzielny Turysta niespodziewanie słysząc coś w rodzaju własnej mowy zdezorientowany przystaje i w tym momencie już jest złapany. Arabski Kupiec szerokim gestem zaprasza go do ciasnego wnętrza sklepiku, niby mimochodem zagradzając mu inną drogę. Kolorowa ceramika leży poukładana w stosy i porozrzucana po półeczkach tak, by ktoś, kto wstał akurat lewą nogą albo nie wyspał się dostatecznie, po prostu musiał coś strącić - i, rzecz jasna, w konsekwencji zapłacić. Niedzielny Turysta koncentruje więc całą swoją uwagę na ostrożnym poruszaniu się.

I wtedy rozpoczyna się
AKT I

- Chętnie, ale na razie chciałbym tylko popatrzeć - Niedzielny Turysta próbuje osłonić się tym zdaniem jak tarczą, bo już czuje przez skórę, że występuję tu w roli owieczki wśród wilków.

- Looking is for free, patrzeć można za darmo - odpowiada z uśmiechem Arabski Kupiec i zaczyna wyciągać coraz to inne towary, pokazywać, zachwalać i pakować do brązowych foliowych torebek przy pierwszych oznakach zainteresowania ze strony Turysty. - Jak wybierzesz kilka rzeczy, dam Ci jedną dobrą cenę za wszystko, będzie wtedy niższa - dodaje.

Turysta tymczasem próbuje być sprytny i zręcznie omija pierwszą zastawioną przez Kupca pułapkę. Wie, że jeśli nie będzie znał cen poszczególnych towarów, nie będzie miał praktycznie żadnych podstaw do targowania się. Na razie więc ogląda i pyta o kolejne przedmioty, które go tak naprawdę nie interesują, planując później odłożyć je z powrotem na półkę i w ten sposób powrócić do targu o konkretną upragnioną rzecz. Wchodząc do straganu wypatrzył bowiem kątem oka piękny zdobiony czajniczek.

Arabski Kupiec oczywiście od początku doskonale wie, co Turysta naprawdę chce u niego kupić i przygląda się tym podchodom z rozbawieniem lub znudzeniem (zależnie od humoru i pory dnia). Z typowo wschodnim spokojem czeka, aż Turysta podniesie wreszcie upatrzony czajniczek i zapyta o cenę.

- 900 dirhamów - mówi wtedy z uśmiechem Arabski Kupiec. Cena jest oczywiście wzięta z kosmosu, i to z tych bardziej odległych galaktyk. Czasami jednak zdarza się, że złapany jeleń jest na tyle zdezorientowany, albo jeszcze nie nauczył się przeliczać miejscowej waluty, że wyciąga portfel i płaci bez zastanowienia. Dlatego Arabski Kupiec zawsze zaczyna w ten sposób, bo może akurat się uda. Niedzielny Turysta liczy jednak na palcach przeliczając sobie najpierw na euro (bo łatwiej, dzieli po prostu przez dziesięć), poten na złotówki (mnoży wynik przez cztery). Wychodzi jak nic suma 360 zł, która powoduje nagły wytrzeszcz oczu.

- Ile??? - wykrzykuje zszokowany Niedzielny Turysta i kręci z niedowierzaniem głową.

- Za drogo? A jaką cenę chciałbyś zapłacić? Name your price - tym pytaniem Arabski Kupiec otwiera właściwe negocjacje i...

...rozpoczyna w ten sposób
AKT II

Niedzielny Turysta naczytał się o arabskich kupcach i targowaniu jeszcze przed wyjazdem. Dlatego wie dobrze, że jeśli choćby półgębkiem wypowie cenę, za którą chce czajniczek kupić, to umarł w butach. Już na pewno za tą cenę kupić mu się nie uda. Nie pozostaje mu nic innego, jak na żart Arabskiego Kupca odpowiedzieć własnym żartem:

- Dam 20 - mówi, czym wywołuje albo paroksyzm smiechu, albo gwałtowną i nerwową gestykulację.

- 20 czego? Euro? Dolarów?

- Nie, dam 20 dirhamów - odpowiada twardo Turysta

- Ten czajniczek? Za 20 dirhamów, to ja mogę sprzedać kilo bananów. Wymień jakąś realną cenę - burzy się Kupiec, całkowicie ignorując nierealność kwoty podanej przez siebie.

Po krótkiej, acz zażartej dyskusji, po naprzemiennym odkładaniu czajniczka na półkę i ponownym wpychaniu go w ręce Turysty przez Kupca, strony ustalają nowe poziomy, a Turysta zostaje obdarzony tytułem "targującego się jak Marokańczyk". Kupiec obstaje już tylko przy 750 dirhamach, a Turysta podwyższył swoją stawkę do 30. Kolejny raz śmiechy i niedowierzanie obydwu targujących i kolejna dyskusja, która pozwala na zacieśnienie widełek już pomiędzy 35 a 400 dirhamów. Tym razem Kupiec nerwowo rzuca: - Targujesz się jak Berber.

Niedzielny Turysta zauważa nagle, że oto udało mu się stargować cenę ponad dwa razy! Nowicjusz wtedy z radością kupuje, ciesząc się z dobrego interesu. Ale tym razem Turysta brnie dalej. Musi poszukać konkretnych argumentów.

- Jak byłem w markecie przy Bab Doukala, to widziałem dokładnie takie same czajniczki po 40 dirhamów - ryzykuje, chociaż wie doskonale, że takich czajniczków tam wcale nie było. - To żaden interes dla mnie tutaj kupić drożej.

- Ale tam w markecie. To nie ta jakość. Popatrz, jak pięknie chodzi pokrywka, no i tamte będą zmieniać kolor na ogniu, a mój na pewno nie. Dasz 80 dirhamów i będzie twój - Arabski Kupiec robi dobrą minę do złej gry, ale widać po nagłym spadku ceny, że Turysta trafił w dziesiątkę.

- Tamte mi się podobały - brnie w dalszym ciągu Turysta. - Jednak chyba podziękuję, tu jest za drogo.

AKT III
krótki, ale najważniejszy

Niedzielny Turysta ze smutkiem kręci głową, odkłada przedmiot po raz ostatni i odchodzi w swoją stronę.

Arabskiemu Kupcowi nie bardzo przystoi zareagować. Handel to w końcu sprawa honorowa, gdyby się tak po prostu poddał w negocjacjach, straciłby twarz. Ale tak wypuścić z rąk interes też nie wypada. Dlatego wtedy do akcji wkracza Pomocnik Arabskiego Kupca, który do tej pory siedział gdzieś w cieniu, albo nawet przy innym kramie. Leci za odchodzącym już Turystą,  łapie go za ramię i mówi teatralnym szeptem:

- Dobrze, już dobrze, ja z nim potem pogadam. Weź ten czajniczek za 50 dirhamów, a ja z przyjacielem jakoś to załatwię.

EPILOG
ma trzy wersje.

Jeśli Arabski Kupiec uznał, że wydoił z Niedzielnego Turysty wszystkie jego pieniądze, zaprasza go na Tradycyjną Berberyjską Miętową Herbatkę. Czasami też daje z litości dodatkowy prezent na pożegnanie, już zupełnie za darmo. Taki upominek dla wyjątkowego jelenia. Wspólnie delektują się herbatką, ale nie za długo, bo kolejne jelenie czekają.

Jeśli przeciwnie, Arabski Kupiec ledwo zarobił, rozstaje się w złości warcząc "Yalla, yalla". Znaczy to, mówiąc delikatnie, że chce, by Niedzielny Turysta już wreszcie zszedł mu z oczu.

Istnieje też wersja pośrednia, którą polecam najbardziej. Niedzielny Turysta nie targował się do ostatniej kropli krwi, kupił może nie za pół darmo, ale i tak tanio. A Arabski Kupiec też wyszedł na swoje, o wiele bardziej, niż gdyby sprzedał miejscowemu. Obie strony są zadowolone i żegnają się podaniem ręki... a i herbatka jakoś lepiej wtedy smakuje.

 

Być może zainteresuje Cię również:

Reklama